sobota, 18 stycznia 2014

Tczewska Akademia Mamy Róży

Tak, tak, wiem, czas na sprawozdanie. :)


Cóż...

Zaczęło się od tego, że nie dałam prelegentce posiłku ani 
nawet herbaty w domu. 
Przyjechała później, niż planowała, z powodu złych 
warunków atmosferycznych i musieliśmy zaraz ruszać na 
miejsce wykładu, czyli do świetlicy.
Katarzyna przygotowała sobie sprzęt, ja ogarnęłam jeszcze resztki organizacji, wypakowałam torby, przekazałam polecenia  i przybory paniom opiekującym się dziećmi, nastawiłam wodę na herbatę... (Musiałam naprawić gafę z domu w końcu...)
I zaczęli się schodzić goście. Piszę "zaczęli", ponieważ był wśród nas jeden odważny mężczyzna - mój Zięć z córką i wnuczką.  Obecnych było kilka osób z Tczewa oraz sporo osób z Trójmiasta. Łącznie kilkanaście osób. 
Debiutowałam w roli konferansjerki prowadzącej. 

Po czym głos przekazałam Katarzynie.
Wykład - a jakże by inaczej! - merytoryczny i konkretny. Już podczas prelekcji słyszałam słowa zaskoczenia i zadowolenia z tego powodu.
Kilka pań musiało wyjść w trakcie, niestety.
Te które zostały, załapały się na afterek. Wydaje mi się, że był jeszcze ciekawszy. 

Do domu z Katarzyną dotarłyśmy ok. 21. 

Dzisiaj mogę napisać: "Tak! Udało się!"
Jestem wdzięczna wszystkim, którzy się do tego dzieła przyczynili. 
Mam ogroooomny niedosyt. 
A Stowarzyszeniu bł. Mamy Róży (a tak!) dziękuję za pomysł i kibicowanie. 

Do zobaczenia za miesiąc! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz